Reportaż

Fundacja Democracy Angels

Iwan Savanovicz
Niezależny dziennikarz
kontakt e-mail: press@democracyangels.com

Artykuły Iwana Savanovicza

Ekaterina Kabachenko

Historia Kabanchenko .. Jestem z miasta Słonim. Szef policji zaczął mnie straszyc że teraz przyjdzie OMON, przyszedł do mnie szef miejscowej policji, ma na imię Trukhan. Od razu zaczął mnie nękać…

E: Nazywam się Ekaterina Kabanchenko. Jestem z miasta Słonim. Pracowałam w salonie kosmetycznym, po czym odeszłam i zaczęłam pracować dla siebie. Wybory prezydenckie 2020 roku były pierwszymi wyborami, w których głosowałam. Mam 34 lata i po raz pierwszy wydawało mi się, że możemy coś zrobić. Tak jak wszyscy chodziłam na wiece, brałam udział w łańcuchach solidarności.

I: Co się wydarzyło w mieście w dniu wyborów?

E: W dniu wyborów głosowaliśmy całą rodziną. W kraju całkowicie wyłączyli wtedy Internet, wiadomości można było zobaczyć tylko w telewizji państwowej. Wieczorem pokazali Panią Jermoszyną (szef Centralnej Komisji Wyborczej Republiki Białoruś), która powiedziała, że Łukaszenko zdobył szacunkowo 80% głosów. Słysząc to, dosłownie zacząłem się trząść ze złości. Wstałam i powiedziałam, że trzeba coś zrobić. Zebraliśmy się z bratem i pojechaliśmy do centrum miasta. Prawie nikogo tam nie było. Z budynku właśnie wyprowadzali członków komisji wyborczej i mężczyzna z biało-czerwono-białą flagą próbował się do nich przebić. Został natychmiast zatrzymany. Potem pojawiła się dziewczyna, również z flagą. Zaczęli ją surowo przetrzymywać, a jej chłopak stanął w jej obronie. Po prostu odepchnął policjanta. W rezultacie był aresztowany i dostał dwa lata „chemii” (praca przymusowa w więzieniu). Mężczyzn po prostu wyciągano z tłumu. Naczelnik policji zaczął grozić, że przyjdą oddziały prewencji i siłą przegonią wszystkich. Początkowo nikt nie chciał odejść, ale w końcu policja pogoniła wszystkich.

I: Czy Była Pani aresztowana?

E: Tak. 11 Sierpnia znowu zebraliśmy się na placu, byłam z moim bratem i kilkoma innymi osobami. Mężczyzn zaczęto aresztować bez powodu. Mój brat i ja również zostaliśmy zatrzymani, rzekomo, jako świadkowie do zeznań. Przyszedł do mnie szef miejscowej policji, miał na nazwisko Trukhan. Natychmiast zaczął mnie domagać się, ale odmówiłam mu, powiedziałam, że nie jest dla mnie interesujący. Zapewne go to wykurzyło, a tym bardziej przy jego podwładnych. Od razu powiedziano mi, że jestem upadłą kobietą, wysłali mnie do alkomatu, uznali, że skoro tak odpowiedziałam, to znaczy, że byłam pijana. Dowiedzieli się, że mam dziecko i zaczęli grozić, że go zabiorą. Argumentowali, że powinnam siedzieć z dziećmi, a nie chodzić na demonstracje. Przez półtorej godziny szukali, czy mam kryminalną przeszłość, czy jestem zameldowany. Zostałam specjalnie zatrzymana na 72 godziny na oddziale, aby później zaaresztować. Na oddziale izolacyjnym zostałam przeszukana i całkowicie rozebrana pod celą. Miałam wtedy załamanie, płakałam całą noc. Przeżywałam, bo zostałam zatrzymana za nic, i doznałam tak bestialską postawę. Przychodzili do mnie kilka razy i pytali, dlaczego nie kładę się spać. Odpowiedziałam, że nie mogę zająć czyjegoś miejsca, bo na moim miejscu powinna być Lidia Jermoszyna.

I: Jak długo była Pani w więzieniu?

E: Byłam na oddziale izolacyjnym przez dwa dni. Potem był proces. Na rozprawie było dwóch policjantów. Rozpoznałam jednego z nich, potem sprawdziłam z protokołem, i okazało się, że na rozprawie siedzieli pod wymyślonymi imionami i nazwiskami. Wszystko było całkowicie sfałszowane. Tym razem miałam szczęście, wypuścili mnie. Powiedzieli, że powinnam siedzieć w domu z dziećmi.

I: Dlaczego zdecydowała się Pani wyjechać z kraju? Czy nadal byłaś prześladowana?

E: Tak, zaczęli wywierać na mnie presję przez dziecko. Nadal chodziłam na akcje z moją córką. Policjanci próbowali wtedy agitować ją przeciwko mnie, podchodzili do niej i mówili, że jej matka prowadzi niewłaściwą działalność. Powiedziałam córce, że z powodu tych ludzi matki przez kilka dni nie było w domu.

Później przyszli do naszego domu z rewizją. Sporządzili sami sobie protokół, nie pokazali mi go i nie pozwolili go podpisać. Kiedy wyjeżdżali, nieoczekiwanie zapytali, dlaczego dziecko nie ma miejsca do nauczania? Odpowiedziałem, że jak pójdzie do szkoły, to się pojawi. Najwyraźniej była to aluzja do próby pozbawienia mnie praw rodzicielskich. Nie spałam w nocy, zrozumiałam, że uwzięli się na nas i już nie dadzą żyć w spokoju. Zrozumiałam, że muszę pilnie wyjechać. Rano wysłałam córkę do przedszkola, a sama wróciłam i zaczęłam zbierać rzeczy. Próbowałam dowiedzieć się przez koleżankę, czy mogę przekroczyć granicę bez wizy. Próbowałam kupić bilety na autobus z Brześcia do Terespola, ale mi go nie sprzedali.

I: Dlaczego go nie sprzedali?

E: Bo nie było wizy. Nie uzasadnili niczego innego.

I: Jak wyjechaliście?

E: Przyjechałam do Brześcia do koleżanki, zrobiłam kopie wszystkich dokumentów, wszystkiego, co miałam, i pojechaliśmy z nią na dworzec. Po prostu wpadłam w panikę. Reżim Łukaszenki doprowadził do tego, że wydawało się, że dosłownie każdy policjant patrzy na ciebie i zamierza cię złapać i wsadzić do więzienia, a dziecko zostanie zabrane. Bardzo się bałam, że stracę córkę, ciągle ją do siebie przygarniałam, żeby nie odeszła ani na krok. Wsiedliśmy do autobusu do Terespola i od razu uprzedziłam kierowcę, że jesteśmy bezwizowi, ale musimy pilnie opuścić kraj. Odpowiedział tylko, że długo będziemy przechodzić przez granicę i roześmiał się. Po stronie białoruskiej kierowca, jako pierwszy przekroczył granicę. Potem poszliśmy my, oddałam dokumenty. Białoruski pogranicznik przejrzał je, spojrzał na mnie: „Gdzie jedziecie?” Odpowiedziałam, że jadę do Terespola. Zapytał, jaki był cel wizyty. Wtedy prawie rozpłakałam się na jego oczach. Odpowiedziałam, że po prostu chcę z moim dzieckiem żyć. Nie zrozumiał, powtórzyłam to jeszcze raz. Strażnik w milczeniu spojrzał na nas, wręczył dokumenty, i my szybko pobiegliśmy z powrotem do autobusu. Po polskiej stronie kierowca wytłumaczył straży granicznej, kim jestem i dlaczego jadę do Polski. Zostałam zabrana do osobnego pokoju, przesłuchali mnie, zapytali, czy jest potrzebna ochrona. A stamtąd zabrano nas do schroniska w mieście Biała Podlaska. Już w kwietniu moje dziecko i ja otrzymaliśmy ochronę. Wciąż nas szukają na Białorusi. Poszukuje policja, organy podatkowe i opiekuńcze.

I: Czy napotkaliście jakieś problemy już tutaj, w Polsce?

E: Tu w Warszawie były problemy z przedszkolem. W grudniu, kiedy przeprowadziliśmy się do Warszawy, poprosiłam administrację schroniska o pomoc w umieszczeniu dziecka do przedszkola. Jeden z pracowników obozu dał mi po prostu listę numerów telefonów do wszystkich przedszkoli i kazał zadzwonić i poszukać. Białorusini pomogli napisać mi list polecający, wszystko sami. Organizację obozu nie obchodziły nasze problemy. Co do reszty, to teraz są ubrania na ten sezon, ale na zimę dla dzieci nie ma nic. Wyjeżdżaliśmy bez bagaży. Wszystkie nasze dzieci potrzebują środków technicznych, nawet najprostszych. Uczą się zdalnie, ale nie mają nawet laptopów, nic do nauki. Potrzebujemy tostery, czy coś, żeby zbierając dzieci do szkoły zrobić im coś do jedzenia. Sami tak naprawdę niczego nie potrzebujemy. Najważniejsze, aby pomóc dzieciom. Ogólnie, jak wszystkim, bardzo brakuje możliwości pracować.

Wybierz metodę płatności
Dane osobiste

Suma darowizn: 250,00€

payment 3